sobota, 5 maja 2012

ŁOWCY WAMPIRÓW / VAMPIRES (1998)

reżyseria - John Carpenter
scenariusz - Don Jakoby
obsada - James Woods, Daniel Baldwin, Sheryl Lee, Thomas Ian Griffith, Maximilian Schell, Tim Guinee, Mark Boone Junior, Gregory Sierra, Cary-Hiroyuki Tagawa, Thomas Rosales Jr.
kraj produkcji - USA, Japonia
polska premiera - 10.12.1999 (kino)
źródło - dvd (Vision, PL)

   Jack Crow przewodzi grupie łowców wampirów, która została utworzona na zlecenie Kościoła. Jego celem jest znalezienie Mistrza, którym jest Jan Valek, ksiądz spalony w 1311 roku na stosie. Pewnej nocy to sam praojciec wszystkich wampirów zjawia się w zajeździe, w którym odpoczywają łowcy po udanej akcji. Urządza tam krwawą jatkę, a starcie z nim przeżywają jedynie Crow, jego kompan Anthony Montoya i prostytutka Katrina. Jack stawia za punkt honoru unicestwienie Valka, który podąża tropem Czarnego Krzyża niezbędnego do odprawienia rytuału pozwalającego wampirom poruszać się w blasku słońca.

   ŁOWCY WAMPIRÓW to przedostatni film, który Carpenter nakręcił przed dziesięcioletnią przerwą w reżyserii. Obraz ten nie nawiązuje jakością do największych dokonań mistrza horroru (HALLOWEEN, COŚ) i pozostawia widza z uczuciem niedosytu. Historia sama w sobie jest dość interesująca, ale zabrakło tu większego pazura, który uczyniłby z filmu coś, co na długo pozostanie w naszej pamięci. Mamy tu za mało starć z wampirami. Jest oczyszczenie ich kryjówki na samym wstępie filmu, niedługo potem masakra w motelu, a dalej prawie nic ciekawego się nie dzieje. Dopiero w finale następuje ostateczna konfrontacja, która jednak nie podnosi za bardzo ciśnienia. Ot, średnio rajcujące rozwiązanie filmu.
   Szesnasty kinowy obraz Carpentera jest utrzymany po trosze w westernowej konwencji i pewnie dlatego taka, a nie inna muzyka pojawia się w filmie. Sama w sobie jest dobra (nagroda Saturna), ale zupełnie nie buduje napięcia i brzmi gdzieś poza tym, co dzieje się na ekranie.
   Nie można za to kręcić nosem na brak krwawych scen. Odpowiedzialne za nie trio z K.N.B. EFX Group jest gwarancją conajmniej przyzwoitej realizacji takich efektów. I rzeczywiście - możemy podziwiać sceny dekapitacji, przecięcie człowieka na pół, przebicie ofiary pięścią na wylot, czy spalających się wampirów (to już akurat bardziej ogniste efekty). Szkoda tylko, że takich momentów nie ma więcej. Podczas rzeźni w zajeździe Valek zabija kilkanaście osób zwykłym pacnięciem ręki lub rzutem o ścianę. Trochę to naciągane i pozwala sądzić, że zabrakło po prostu pieniędzy na realizację większej liczby ciekawych scen śmierci.
   Główną rolę Jacka Crowa wykreował James Woods (VIDEODROME, KOCIE OKO), który jest klasą samą w sobie i idealnie zagrał twardziela rzucającego co jakiś czas ciętymi ripostami. Dobre występy zaliczyli też Sheryl Lee - niezapomniana Laura Palmer z MIASTECZKA TWIN PEAKS i Tim Guinee (BLADE) grający księdza Adama, mającego za zadanie śledzić poczynania Crowa. Pojawia się też Cary-Hiroyuki Tagawa (PODRÓŻ WIDMO, LIGEJA), którego rólka jest malutka, ale przynajmniej charakterystyczna ze względu na nietuzinkowy wygląd granej przez niego postaci. Kompletną pomyłką jest za to obsadzenie w jednej z wiodących ról Daniela Baldwina. Kiepski z niego aktorzyna, ale Carpenter zdążył już przyzwyczaić swych fanów do podobnych wyborów obsadowych (Roddy Piper w ONI ŻYJĄ, Michael Paré w WIOSCE PRZEKLĘTYCH). Jeszcze bardziej zaskakuje obsadzenie w roli Valka kojarzącego się z kinem akcji Thomasa Iana Griffitha, ale ten radzi sobie całkiem dobrze, choć na pewno nie jest to kreacja na miarę tych, które wcześniej stworzyli Frank Langella, Gary Oldman, czy wreszcie Christopher Lee.
   ŁOWCY WAMPIRÓW może nie są w stanie nawiązać do najlepszej klasyki kina wampirycznego, ale to wciąż całkiem niezła rozrywka dla fanów bladolicych krwiopijców. Jest to zarazem odtrutka dla tych, którym nie podoba się współczesne przedstawienie postaci wampira w "zmierzchopodobnych" produkcjach dla emo-nastolatków. Dlatego też ci ostatni, nie mają tu czego szukać.
6/10

PLUSY:
- poważne podejście do tematu
- westernowa konwencja
- kilka soczystych scen śmierci
- dobra obsada

MINUSY:
- brak napięcia w proszących się o to scenach
- kilka niepotrzebnych dłużyzn
- średnio wciągający finał
- Daniel Baldwin


POLSKIE WYDANIE DVD (Vision)


Jakość OBRAZU lekko rozczarowuje. Przede wszystkim jego proporcje (1.78:1) są inne niż te oryginalne (2.35:1), przez co tracimy trochę z reżyserskiej wizji. Poza tym momentami jest za miękki, a kolory są często zbyt przygaszone. Można też zauważyć problemy z dobrym odwzorowaniem czerni, która często jest szara.  (6/10)
DŹWIĘK nie przysparza żadnych problemów. Z tylnych głośników dochodzą odgłosy strzelanin, syki wampirów, jak i subtelniejsze dźwięki natury. (8/10)
W DODATKACH znalazł się krótki reportaż z planu, wywiad z Carpenterem będący w istocie zlepkiem jego wypowiedzi z tegoż materiału, zwiastun, filmografie i  tekstowy opis filmu. Wszystkie filmowe bonusy tłumaczone są przez polskiego lektora. (3/10)

Czas projekcji - 1.42.57
Język: angielski 5.1
Napisy: polskie

3 komentarze:

  1. Film całkiem niezły. Pamiętam, że pierwszy raz widziałam go jako nastolatka na VHS (pożyczonym z wypożyczalni), a że w tamtych czasach miałam hopla na punkcie wampirów to bardzo mi się spodobał. Jednak teraz, po kilku latach, stanowi już dla mnie taką niewymagającą myślenia rozrywkę, którą owszem fajnie się ogląda, ale niczego oryginalnego tam nie uświadczymy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Słabiutka recka. Film ogląda się dość przyjemnie ale faktycznie niezbyt oryginalny. Te klimaty już były zarówno w kinie jak i w literaturze grozy. Carpenter niestety z końcem lat 80tych kompletnie stracił mistrzowską formę. Szkoda że człowiek który stworzył (napisał, wyreżyserował, skomponował muzykę) klasyki, arcydzieła paru różnych gatunków filmowych - horroru (Mgła), sf (Oni żyją) sensacji (Atak na posterunek 13) ani w latach 90-tych ani w 21 wieku nie zdołał wznieść się na ten sam poziom. Być może już w latach 90 zaczęło się to wypalenie o którym mówił później w wywiadach. Tak czy inaczej miłośnicy kina gatunkowego (a także nastrojowej muzyki elektronicznej) powinni poznać jego dorobek z lat 70 i 80. Żadne tam Spielbergi Camerony Elirothy czy inne hollywodzkie wyrobniki, które nie potrafią nawet same napisać scenariusza. Carpenter, to dopiero jest gość który zasługuje na szacunek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabiutka. Teraz, jak ją czytam po latach, to widać że pisana "po łebkach ". I ja też wolę wczesnego Carpentera.

      Usuń