czwartek, 14 lutego 2013

MOJA KRWAWA WALENTYNKA / MY BLOODY VALENTINE (1981)



reżyseria - George Mihalka
scenariusz - John Beaird
obsada - Paul Kelman, Lori Hallier, Neil Affleck, Keith Knight, Alf Humphreys, Cynthia Dale, Helene Udy, Rob Stein, Thomas Kovacs, Terry Waterland, Carl Marotte, Jim Murchison, Gina Dick, Peter Cowper
kraj produkcji - Kanada
światowa premiera - 11 lutego 1981
źródło - dvd (Paramount, UK)

   W niewielkim górniczym miasteczku Valentine Bluffs trwają przygotowania do pierwszej od dwudziestu lat walentynkowej potańcówki. Starsi mieszkańcy są zaniepokojeni zbliżającym się Dniem Zakochanych, gdyż dobrze pamiętają wydarzenia sprzed lat kiedy to Harry Warden zamordował podczas Walentynek dwóch pracowników administracji kopalni, których winił za śmierć swych kolegów zabitych podczas eksplozji metanu w jednym z szybów. Zanim zniknął zapowiedział, że powróci jeśli mieszkańcy miasteczka będą świętować Dzień Zakochanych. Teraz, gdy ginie pierwsza ofiara, sympatyczna pani Mabel odpowiedzialna za wystrój tanecznej sali, zabawa walentynkowa zostaje odwołana przez władze Valentine Bluffs. Rozczarowana młodzież nie zamierza rezygnować ze świętowania Walentynek i urządza w tajemnicy zabawę na terenie kopalni. Uczestnicy zabawy jeszcze nie wiedzą, że wywołają tym samym gniew Harry'ego Wardena, a Dzień Zakochanych przemieni się w noc ich śmierci.


   Wielka popularność HALLOWEEN Carpentera, a zwłąszcza PIĄTKU TRZYNASTEGO Cunninghama wywołała falę licznych naśladownictw opartych na schemacie: grupka młodzieży kontra zamaskowany morderca. W ciągu kilku lat powstało wiele podobnych w swej konstrukcji slasherów w tym także, śladem swych protoplastów, tych kalendarzowych. Co ciekawe, najszybciej na popularność PIĄTKU 13-EGO, zareagowali Kanadyjczycy produkując w 1981 roku dwa "okolicznościowe" slashery: UPIORNE URODZINY i opisywaną właśnie przeze mnie MOJĄ KRWAWĄ WALENTYNKĘ.


   Jak wspomniałem, fabuła nie odbiega zbytnio od przyjętego wtedy trendu. Jest małe miasteczko, w którym wspomnienia o tragicznych wydarzeniach sprzed lat zdają się nie zacierać, młodzież która opowieści starszyzny o szaleńcu traktuje jak nieszkodliwą miejską legendę i oczywiście zamaskowanego sprawcę całego zamieszania, czyli wściekłego górnika wymachującego kilofem. W centrum akcji znajduje się pięć postaci, które kierują ją na dwa równorzędne tory. Z jednej strony mamy burmistrza i szeryfa, którzy próbują zataić przed mieszkańcami działania maniakalnego mordercy i po cichu rozwiązać zagadkę jego powrotu. Jednocześnie obserwujemy jak miejscowa piękność Sarah nie może poradzić sobie z odżywającymi uczuciami do swego byłego chłopaka T.J.-a, który wrócił do Valentine Bluffs po kilkuletniej nieobecności. Nie w smak to obecnemu wybrankowi dziewczyny, który zaczyna coraz bardziej uprzykrzać życie swemu bądź co bądź przyjacielowi. Ten miłosny trójkąt daleki jest od banału, a zarazem nie przysłania tego co w horrorze najważniejsze - nastroju grozy.


   Ta dawkowana jest umiejętnie i im bliżej finału, tym częstsze są działania psychopaty. Trzeci akt filmu to już praktycznie zabawa w kotka i myszkę w podziemiach kopalni, podczas której ginie większość jego bohaterów. Morderca nie ogranicza się tylko do kilofa i chętnie używa innych sposobów, by pozbawić swe ofiary życia. Mamy więc tu sceny z gotowaniem głowy w garnku z parówkami, strzelaniem z pistoletu na gwoździe, czy przebiciem kochającej się pary wiertłem górniczym. Największe wrażenie robi jednak sekwencja rozgrywająca się w męskiej szatni połączonej z prysznicami. Pięknie wykorzystano tu ową klimatyczną scenerię budując brawurowo napięcie, a sposób w jaki górnik zabija swą ofiarę na długo pozostanie w Waszej pamięci. Szkoda tylko, że praktycznie każdej scenie mordu czegoś brakuje, a odpowiedź na to jest tylko jedna - cenzura!


   Według informacji znalezionych przeze mnie w sieci z MOJEJ KRWAWEJ WALENTYNKI wycięto około 9 minut materiału filmowego, w tym ujęcia gore, których pozbawiono każdą scenę zabójstwa. Te mimo, że koncepcyjnie są atrakcyjne, to pozbawione krwistych ujęć mogą rozczarowywać. Dopiero w 2009 roku światło dzienne ujrzała nieocenzurowana wersja filmu, której pojawienie się zadowoliło zarówno fanów obrazu jak i samego reżysera, który stwierdził, że tak właśnie powinien wyglądać jego horror w momencie swej premiery. Ja tej wersji jeszcze nie dorwałem w swe łapki, bo poprzysiągłem sobie, że w końcu nastąpi ten dzień gdy film George'a Mihalki obejrzę piąty lub szósty raz, ale tak jakbym oglądał go po raz pierwszy.


   Co sprawia, że tak chętnie wracam do tej historii? Fabuła, jak i zamieszkujący ją postaci zdają się być mniej infantylne od tych z innych slasherów. Ekran zaludniają młodzi ludzie, którzy już w swoim życiu trochę przeszli, a mimo to nie zapominają czym jest miłość i zabawa. Wspomniane sceny zabójstw nawet pozbawione krwawej otoczki cieszą oczy, przy czym potrafią wzbudzić w widzu napięcie, co powinno być jednym z najważniejszych atrybutów każdego porządnego straszaka. I najważniejsza rzecz - postać mordercy. Odziany on jest w całkiem zwyczajne, a zarazem jedno z najbardziej przerażających przebrań jakie zakładali na siebie najbardziej niebezpieczni psychole zamieszkujący świat filmowej grozy. W końcowych minutach filmu następuje całkiem ciekawy twist fabularny i zamiast wygłaszanych przez mordercę motywów jego działań mamy króciutką, niemą retrospekcję, która odpowiada na wszystkie pytania jakie mogą siedzieć w głowie widza, a w tym na najważniejsze: "Dlaczego?"


   Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego macie poświęcać swój cenny czas na ponad trzydziestokilkuletnie dziełko, o którym większość by nie pamiętała gdyby nie powstały w 2009 roku remake, to ja Wam odpowiem. MOJA KRWAWA WALENTYNKA to ulubiony slasher Quentina Tarantino. Mało? Jest to jeden z lepszych slasherów w historii kina według mnie. To powinno wystarczyć!
8/10 (wyższą ocenę rezerwuję dla wersji uncut)

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz