poniedziałek, 16 września 2013

ATAKI ŚNIEŻNYCH POTWORÓW aka YETI - ŚNIEŻNA FURIA / RAGE OF THE YETI (2011)



reżyseria - David Hewlett
scenariusz - Craig Engler, Brooks Peck
obsada - David Chokachi, Matthew Kevin Anderson, Yancy Butler, Laura Haddock, Atanas Srebrev, David Hewlett, Jonas Armstrong, James Patric Moran, Rosalind Halstead, Emilia Klayn, Mike Straub, Mark Dymond, Jesse Steele
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 12 listopada 2011
polska premiera - 22 października 2012 (tv)
źródło - tv (Canal+)

   Arktyka. Członkowie ekspedycji naukowej, której celem jest znalezienie tajemniczej księgi zwanej Kodeksem, zostają zaatakowani przez krwiożercze bestie. Liderka grupy Villers kontaktuje się ze zleceniodawcą poszukiwań, milionerem Millsem, który kompletuje ekipę ratunkową. W jej skład wchodzą m.in. goście od brudnej roboty: Jonas i Jace. Ci nie mają pojęcia, z jakimi kłopotami będą musieli się zmierzyć, chcąc wykonać powierzone im zadanie. 



   Wielka stopa, czy jak kto woli yeti lub sasquatch, od lat rozpala wyobraźnię scenarzystów niskobudżetowych horrorów, będąc bardzo wdzięcznym tematem na kolejne filmy z podgatunku animal attack. Tym razem sięgnięto do mitologii chińskiej prezentując nam tamtejszego odpowiednika wielkiej stopy, yerena. I to praktycznie tyle jeśli chodzi o jakieś innowacje. ATAKI ŚNIEŻNYCH POTWORÓW to typowy przedstawiciel swego gatunku i ktokolwiek szukający w nim jakichś oryginalnych rozwiązań, może poczuć się wielce rozczarowany. Już od początku seansu jesteśmy wrzuceni w sam środek akcji, podczas której giną kolejni członkowie ekspedycji dowodzonej przez Villers. Gdy przy życiu zostaje już tylko kilka osób jesteśmy przeniesieni na inną część mapy świata, gdzie poznajemy Jonasa i Jace'a w trakcie wykradania przez nich jakiegoś artefaktu. I tu już możemy poczuć, że reżyser filmu a zarazem odtwórca jednej z ról David Hewlett, stawia bardziej na puszczanie oka do widza, niźli na budowanie klimatu grozy.  Wszak fabuła ŚNIEŻNYCH POTWORÓW, jak w większości podobnych produkcji, zbudowana jest na tak absurdalnych fundamentach, że nie sposób traktować jej poważnie. I tak też traktuje swe zadanie wspomniana dwójka najemników, którzy zachowują się tak jakby mieli odebrać dług od osiemdziesięcioletniego staruszka.


   W tym można  dopatrywać się poważnej wady tej produkcji, gdyż letnie emocje udzielają się też widzowi, który nie ma nawet szansy na poczucie choćby minimalnego napięcia. Tym bardziej, że z grupy bohaterów szybko wyodrębnia się mocna trójka, której nie jest w stanie nic zagrozić, i która zdaje się być pewniakiem jeśli chodzi o pytanie: kto przeżyje do napisów końcowych. Z drugiej strony zawarty w dialogach humor można też potraktować jako zaletę, gdyż nie raz już mieliśmy okazję oglądać bohaterów innych animal attacków, którzy ze śmiertelną powagą przyjmowali na klatę nawet najbardziej nieprawdopodobne sytuacje, co powodowało niezamierzenie komiczny efekt. 


   Jak zwykle w przypadku produkcji sygnowanych logiem stacji SyFy rzeczą bardzo ważną jest to, jak słabe są efekty specjalne. ATAKI ŚNIEŻNYCH POTWORÓW plasują się pod tym względem poniżej przeciętnej. Cyfrowy wizerunek yerenów jest całkiem niezły i znalazło się tu kilka sfilmowanych w zwolnionym tempie ujęć mogącym się nawet spodobać. Jednakże na ogół mamy do czynienia z nieudolnym wykorzystaniem efektów CGI, które posłużyły nie tylko prezentacji tytułowych potworów, ale i za ich pomocą wykreowano scenografię udającą arktyczny krajobraz. Nie sposób jest więc uwierzyć w to, że film kręcono gdzieś na skąpanych śniegiem bezkresnych pustkowiach. Chyba jedynym niepowstałym w komputerze elementem scenografii jest barak służący za stację badawczą, w którym bohaterowie znajdują chwilowe schronienie. Ataki dalekich kuzynów wielkiej stopy nie wypadają nawet przeciętnie. Towarzyszą im kiepskie sceny śmierci z rzadko pokazywaną krwią. Może i dobrze, bo ta też jest niemal zawsze cyfrowa.


   Trudno mi polecić obraz Davida Hewletta komukolwiek, gdyż nawet w swej kategorii przegrywa z rzeszą innych podobnych mu filmów. Oryginalny potwór, kilka fajnych dialogów i grająca pannę Villers charyzmatyczna Yancy Butler to za mało, by móc zachęcić do seansu widza rozpieszczonego przez dużo lepsze jakościowo produkcje. Jedynie zatwardziali fani kina klasy C mogą znaleźć tu coś dla siebie, acz rzecz to będzie niełatwa.
3/10


1 komentarz:

  1. Widziałam, nie zgadzam się z oceną - powinna być o oczko niższa ;) żaden horror, po prostu kiepski film...pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń