środa, 30 października 2013

CARRIE (2013)



reżyseria - Kimberly Peirce
scenariusz - Lawrence D. Cohen, Roberto Aguirre-Sacasa
obsada - Chloë Grace Moretz, Julianne Moore, Gabriella Wilde, Portia Doubleday, Alex Russell, Zoë Belkin, Ansel Elgort, Judy Greer, Samantha Weinstein, Karissa Strain, Katie Strain, Barry Shabaka Henley
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 16 października 2013
polska premiera - 18 października 2013 (kino)
źródło - kino (Forum Film)

   Historia nastoletniej dziewczyny, która przy pomocy swych telekinetycznych zdolności mści się na wyśmiewających się z niej rówieśnikach.

   Doszedłem do wniosku, że nie ma chyba sensu pisać o czym jest nowa wersja CARRIE skoro jej treść dokładnie pokrywa się z tą zaprezentowaną w filmie Briana De Palmy. I już na wstępie chcę przekazać istotną informację. Dzieło Kimberly Peirce nie jest kolejną ekranizacją debiutanckiej powieści Stephena Kinga, a dość wiernym remake'em filmu z 1976-ego roku przystosowanym do gustów współczesnej widowni. Jeśli więc kogoś rozczarowała ekranizacja poczyniona przez De Palmę ze względu na liczne różnice względem książkowego pierwowzoru, to i w tym przypadku będzie kręcić nosem. Zawieść mogą się też miłośnicy starej wersji, gdyż reżyserka ślepo podąża ścieżką wyznaczoną przez sławny oryginał.

   Mimo, że fabuła nowej CARRIE nie zaskoczy widzów zaznajomionych z filmem De Palmy, to jednak znalazło się tu kilka istotnych zmian względem oryginału. Najważniejszą z nich jest większa świadomość tytułowej bohaterki z posiadanych przez nią mocy. Carrie wykorzystuje każdą okazję sprzyjającą ćwiczeniu umiejętności telekinezy. Trzeba przyznać, że niektóre z tych scen mocno ożywiają dość leniwie rozkręcającą się fabułę, gdyż w oryginale zdolności głównej bohaterki były słabo eksponowane aż do sceny balu maturalnego. W filmie Peirce mamy już wcześniej okazję zobaczyć jak wielką mocą obdarzona jest Carrie, gdy ta unosi łóżko na którym siedzi czy wymusza posłuszeństwo na swojej matce. A skoro jesteśmy już przy pani White, to bardziej zaznaczono jej niezdrową fascynację bólem. Kobieta sądząc, że tylko przez cierpienie może się bardziej zbliżyć do Boga, okalecza raz po raz swoje ciało. Próbowano przy tym ją trochę uczłowieczyć, to też znalazło się tu kilka scen świadczących o wielkiej miłości jaką darzy swoją córkę. A to, że jest to miłość naznaczona bólem i religijnym fanatyzmem to już inna sprawa.

   Najważniejszą chyba jednak rzeczą, której ciekawi są fani CARRIE jest to, jak wypada scena balu maturalnego. Nie będę ukrywał, że zabrakło tu suspensu znanego z oryginału. Zastąpiony został on umiarkowanym napięciem, które kumuluje się aż do momentu wylania na głowę bohaterki świńskiej krwi. Kimberly Peirce zupełnie zrezygnowała z tego, co charakteryzowało film De Palmy. Nie mamy tu ujęć w zwolnionym tempie czy dzielenia ekranu na kilka części. Zamiast tego moment, w którym zawartość wiadra wylewa się na stojącą pod nim Carrie pokazano z trzech różnych ujęć. Zmienił się przy tym wydźwięk tej sceny. W nowej wersji dziewczyna nie mści się za kolejne upokorzenie, choć ma ku temu większe powody niż postać z oryginału. Nie dosyć, że zostaje oblana krwią, to jeszcze wszystkim zgromadzonym w sali balowiczom żartownisie wyświetlają nagrany komórką filmik z zajścia pod prysznicem. Tak naprawdę czynnikiem sprawczym całego zajścia jest przypadkowa śmierć Tommy'ego. Carrie pełna rozpaczy pochyla się nad martwym chłopcem i właśnie dopiero wtedy wpada w furię. Jest to moim zdaniem skuteczna próba "uczłowieczenia" bohaterki. Tym bardziej, że jest ona do końca świadoma tego co robi i np. pozwala przeżyć postaci, która nie miała najmniejszych szans w starciu ze szkarłatnym potworem w filmie De Palmy.


   Nie da się ukryć, że przez te 37 lat dzielących obie wersje technika poszła mocno do przodu. Widać to zwłaszcza w kulminacyjnej scenie balu maturalnego, która jest dopracowana pod każdym względem i naprawdę nie ma tu się do czego przyczepić. Przed seansem wyobrażałem sobie jednak, że kategoria R jaką przyznano filmowi w Stanach, gwarantować powinna kilkuminutowy spektakl gore. Tu poczułem się lekko rozczarowany. Owszem, jest tu kilka fajnych scen śmierci, ale jednak czegoś mi tu zabrakło. Wśród bohaterek mamy np. parę bliźniaczek i cały czas się zastanawiałem w jakiż to atrakcyjny sposób zostaną one potraktowane przez Carrie. Myślałem bowiem, że już skoro zdecydowano się na taki zabieg obsadowy, to twórcy filmu szykują nam coś naprawdę ekstra. Tymczasem obie panie zostają przygniecione twarzami do parkietu i stratowane przez rozszalały tłum balowiczów. Słabo... Spodobał mi się za to sposób w jaki Carrie rozprawia się z Chris i Billym. W oryginale giną oni w wyniku eksplozji samochodu, a tutaj? Napiszę tylko, że scenę tę znacznie wydłużono i czy ja wiem, ale wypada ona znacznie lepiej niż w oryginale.


   Dużo się mówi o Chloë Grace Moretz, którą uważa się za podstawowy błąd obsadowy remake'a. Zgodzę się z tym, że z początku za bardzo się ona stara, by widz współczuł jej bohaterce. Momentami przynosi to odwrotny skutek i Carrie mocno nas irytuje. Z czasem jednak, gdy dziewczyna zyskuje pewność siebie, zmienia się też i nasz stosunek do niej. Oczywiście nie ma tu co porównywać jej kreacji do tej poczynionej przez Sissy Spacek. To zgoła odmienne środki ekspresji i pokazy możliwości aktorskich. Moretz zdecydowanie zabrakło doświadczenia, by w stu procentach urealnić graną przez nią postać, ale i tak jest to dość solidna robota tej młodej i obiecującej aktorki. Panią White zagrała Julianne Moore i pod względem warsztatowym absolutnie nie mam jej pracy nic do zarzucenia, choć grana przez nią postać nie przeraża tak jak jej odpowiednik z oryginału. Bardzo dobrze zagrane zostały pozostałe postaci. Portia Doubleday grająca sukowatą Chris skutecznie wzbudza w nas antypatię do tej bohaterki. Zupełnie inaczej jest z Gabriellą Wilde i debiutującym Anselem Elgortem, którzy wcielili się w role Sue i Tommy'ego. Tak jak w oryginale nie sposób poczuć sympatii do tych postaci, które wykazują się wielką empatią, a przez to ich los nie jest nam obojętny.


   Miałem wielki problem w jaki sposób zrecenzować nową wersję CARRIE, gdyż nie sposób traktować jej jako autonomiczne dzieło skoro tak wiele wspólnego ma z niemal czterdziestoletnim klasykiem.Na pewno nie oddziałuje na widza tak jak oryginał ze względu na uboższą w środki wyrazu formę jak i niezbyt umiejętnie budowane napięcie. Wyobraźmy sobie jednak, że nie było książki Kinga jak i jego ekranizacji, a okaże się, że nowa CARRIE to całkiem solidne kino grozy z ciekawą historią i postaciami. Nie jestem żadnym filmowym purystą, a wszelkie remake'i i sequele nie powodują u mnie odruchów wymiotnych. Zawsze się staram patrzeć na takie produkcje nie oglądając się w przeszłość, to też nie miałem problemu z polubieniem i nowej wersji filmu De Palmy. Jak dla mnie jest to rozrywka na dobrym poziomie, która może nie chwyta za serce, może nie straszy, może nie trzyma w napięciu tak jak powinna, ale powiem Wam jedno. Wyszedłem z kina z poczuciem, że obejrzałem kolejny dobry horror w tym roku. A to jest dla mnie w tym wszystkim najważniejsze.
7,5/10

2 komentarze:

  1. Faktycznie, zmian względem Carrie z 1976 roku jest niewiele, co może dziwić mając w pamięci słowa twórców, którzy zapowiadali, że pokażą to wszystko inaczej, zgodniej z wersją książkową (tak jakby film de Palmy nie był zgodny). Ja do chwili, gdy wiadro krwi wylewa się na Carrie, byłem z seansu całkiem zadowolony. A później, cóż, później już tylko czekałem na napisy końcowe. Straszna tandeta, szkoda mi już strzępić klawiatury, by wymienić co mi się dokładnie nie podobało. Sam przyznałem nowej Carrie tylko 5+/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 48 year old Clinical Specialist Werner Hegarty, hailing from Leduc enjoys watching movies like My Father the Hero and Skimboarding. Took a trip to Humayun's Tomb and drives a Expedition. przeczytaj

    OdpowiedzUsuń