czwartek, 14 listopada 2013

ŁOWCA POTWORÓW / JACK BROOKS: MONSTER SLAYER (2007)



reżyseria - Jon Knautz
scenariusz - John Ainslie, Jon Knautz
obsada - Robert Englund, Trevor Matthews, Daniel Kash, David Fox, Dean Hawes, Rachel Skarsten, James A. Woods, Ashley Bryant, Stefanie Drummond, Chad Harber, Patrick Henry, Meghanne Kessels, Meg Charette, Kristyn Butcher, Andrew Butcher
kraj produkcji - Kanada
światowa premiera - 9 października 2007
polska premiera - 8 kwietnia 2011 (tv)
źródło - dvd (Momentum Films, UK)

   Będąc dzieckiem Jack Brooks był świadkiem śmierci swych rodziców i młodszej siostry. W dorosłym życiu wciąż nie może sobie poradzić z tragiczną przeszłością, co powoduje u niego niekontrolowane ataki agresji. Niezbyt pomocne okazują się być wizyty u psychiatry, który nie potrafi znaleźć sposobu na problemy Jacka. Ten, na co dzień zajmujący się hydrauliką, by się dokształcić i więcej czasu spędzać ze swą dziewczyną, zaczyna uczęszczać na zajęcia prowadzone przez profesora Gordona Crowleya. Po jednym z wykładów profesor prosi go o sprawdzenie instalacji hydraulicznej w swoim domu. Naprawa nie przebiega zbyt dobrze, a Jack przez przypadek uwalnia starożytną klątwę, która raz na zawsze odmieni jego życie.


   Są takie horrory, które ani nie straszą, ani też za bardzo nie trzymają w napięciu, a jednak mają w sobie coś takiego co sprawia, że mogą się naprawdę podobać. Jednym z takich filmów jest ŁOWCA POTWORÓW Jona Knautza. Osobiście bardzo lubię zabawę gatunkiem okraszoną pewną dozą humoru, który wynika z intencji twórców, a nie z powodu niezamierzonej śmieszności. Historia hydraulika, który odnajduje swą drogę do bycia bohaterem to całkiem sprawnie zrobione kino w duchu lat 80-tych, kiedy to na ekranach królowały wszelkiej maści potwory nie z tej ziemi. I choć nie dostarcza takich emocji, jakich spodziewałby się widz obcujący na co dzień z kinem grozy, to potrafi podtrzymać uwagę widza już od pierwszych minut projekcji.


   Zasługa to zwłaszcza głównego bohatera, mającego poważne problemy z samokontrolą Jacka Brooksa. Chcę zaznaczyć, że poświęcono im większą część czasu ekranowego i jestem chyba jednym z tych nielicznych widzów, którym zupełnie to nie przeszkadza. A może, gdyż właściwa akcja filmu rozpoczyna się dopiero dwadzieścia minut przed napisami końcowymi, co bardziej niecierpliwi widzowie mogą uznać za poważną wadę. Wcześniej oglądamy perypetie chcącego pohamować swój gniew Jacka, to też kilkakrotnie odwiedzimy z nim zmęczonego jego przypadkiem psychiatrę, jak i będziemy z nim uczęszczać do wieczornej szkoły. W obu miejscach bohater musi się bardzo pilnować, by nie wybuchnąć, co przychodzi mu z wielkim trudem. Zabawna jest obserwacja jego zmagań z codziennością i momenty, w którym puszczają mu po prostu nerwy. Co ciekawe, są to sytuacje, które mogłyby wzbudzić i w nas irytację, a szczególnym przypadkiem jest tu również uczęszczający na wieczorne zajęcia John, który aż się prosi o porządne manto. To co czyni Jacka Brooksa ciekawym bohaterem, to także jego przeszłość. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa poważnie odcisnęły piętno na jego dorosłym życiu i kto by pomyślał, że to od czego uciekał przez wiele lat  określi go jako człowieka.


   Okazja ku temu pojawi się, gdy profesor Crowley zostanie "zainfekowany" przez artefakt zwany czarnym sercem. Mężczyzna przestaje wtedy panować nad swoim ciałem jak i nad ciągle rosnącym apetytem. Jeden z jego wykładów przemieni się w walkę o przetrwanie, gdy ulegnie on potwornej transformacji w ogromnych rozmiarów monstrum. Muszę przyznać, że widok tego, w co przemienia się profesor jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie mógłby sobie wymarzyć widz kochający horrory z lat 80-tych. Twórcy efektów specjalnych i charakteryzacji dali tu prawdziwy popis swych umiejętności nie wspartych w żadnym momencie filmu komputerowymi sztuczkami. Przedziwny potwór o wielki brzuchu i takiej samej paszczy z mackami chwytającymi bezbronne ofiary jednocześnie śmieszy jak i wzbudza odrazę. Ma też pewną szczególną cechę, gdyż może przemienić złapanego przez siebie delikwenta w posłusznego sługę, skrzyżowanie demona z zombie. I tu także należy pochwalić udaną charakteryzację, gdyż biegające po szkolnych korytarzach ghoule niemal wcale nie przypominają swych ludzkich odpowiedników.


   ŁOWCA POTWORÓW jest kwintesencją groteskowej przemocy i choć leje się krew, to jednak zabrakło tu jakichś szczególnych scen gore. Ot, kilka razy ktoś zostaje ugryziony w rękę, co zostaje bardzo dokładnie pokazane, ale w innych przypadkach, gdy potwory wgryzają się w ludzkie szyje, widok poszarpanej skóry czy odgryzanego mięsa został nam całkowicie darowany. Wszystko mieści się jednak w konwencji niezbyt szarpiącego nerwy widza filmu, którego głównym zadaniem jest bawić, co wychodzi mu bardzo dobrze. Co nie znaczy, że nie znalazło się w nim kilka trzymających w napięciu scen. W gruncie rzeczy ostatni akt filmu to właśnie absolutna jazda bez trzymanki, podczas której nie ma chwili na oddech, co będzie pewnie dla większości widzów sporą rekompensatą za dość leniwe sześćdziesiąt minut projekcji.

 
   Oczywiście pytaniem podstawowym w tym przypadku jest, jak bardzo tęsknimy i czy w ogóle, do kina z lat 80-tych. Pewnym ukłonem dla filmów z tamtego okresu jest obsadzenie Roberta Englunda w jednej z głównych ról. I nie jest to wcale mała rola, gdyż aktor gra tu profesora Crowleya, a jest to zaraz po Brooksie druga najważniejsza postać w ŁOWCY POTWORÓW. Jacka Brooksa zagrał Trevor Matthews i muszę przyznać, że spisał się bardzo dobrze. Jego bohater, niepozbawiony przecież skaz w charakterze, jest zdolny wzbudzić w widzu sympatię, bez czego trudno byłoby przebrnąć przez niemal pozbawioną scen grozy lwią część filmu. Jego przeciwieństwem jest Eve w wykonaniu Rachel Skarsten. Postać ta jest tak wnerwiająca, ale w niepozbawiony wdzięku sposób, że nie sposób zadawać pytania: "Stary, co ty z nią jeszcze robisz?"


    Horror i komedia to tak przeciwległe gatunki, iż niezwykle trudną rzeczą jest takie ich pożenienie by wyszła z tego strawna dla oczu widza mieszanka. Moim zdaniem, sztuka ta reżyserowi ŁOWCY POTWORÓW udała się całkiem dobrze i  czasu spędzonego z jego dziełem nie uważam w żadnym wypadku za stracony. Rozrywka jest to łatwa i przyjemna, to też widzom spragnionym mocnych wrażeń i horrorów całkiem serio  filmu Jona Knautza raczej nie polecam, gdyż będą pewnie mieli problem z wejściem w jego żartobliwą konwencję. Choć kto wie, może i oni mają czasem ochotę na coś lżejszego gatunkowo. Fanów kina z lat 80-tych jak i wszelkich monster movies chyba nie muszę zachęcać do seansu.
7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz