piątek, 7 lutego 2014

SKELETON MAN (2004)



reżyseria - Johnny Martin
scenariusz - Frederick Bailey
obsada - Michael Rooker, Casper Van Dien, Sarah Ann Schultz, Nils Allen Stewart, Jackie Debatin, Lisa Oliva, Jerry Trimble Jr., Noa Tishby, Eric Etabari
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 1 marca 2004
polska premiera - 17 maja 2013 (tv)
źródło - dvd (Boulevard Ent., UK)

   Dwójka archeologów podczas przekopywania starożytnego indiańskiego cmentarza znajduje kilka cennych artefaktów i ludzką czaszkę. Podczas czyszczenia zabytkowej wazy naukowcy zostają zaatakowani przez tajemniczą postać o upiornym obliczu, która zaczyna zabijać każdą napotkaną przez siebie osobę. Wśród ofiar są dwie czteroosobowe grupy żołnierzy, na których poszukiwanie zostaje wysłana nieświadoma niczego ekipa komandosów Delta Force dowodzonych przez kapitana Leary'ego. Wkrótce po dotarciu na miejsce misji spotykają oni niewidomego Indianina. Opowiada on im historię okrutnego wojownika, który cztery wieki temu wymordował całe swoje plemię, a teraz jego duch powrócił by siać śmierć i zniszczenie. Żołnierze uważają, że starzec plecie głupstwa, lecz wkrótce przekonują się o prawdziwości jego słów. Tylko doświadczenie kapitana Leary'ego może pomóc w pokonaniu morderczej zjawy zza światów.


   Co się dzieje gdy za reżyserię zabiera się zasłużony kaskader? Nic dobrego. Wytwórnia Nu Image od początku swego istnienia nie wykraczała poza produkcję tanio zrobionych filmów klasy C. Zaczynała od typowych akcyjniaków, których gwiazdami byli m.in. Frank Zagarino, David Bradley i Dolph Lundgren próbując co jakiś czas swych sił w bardziej prestiżowych projektach z udziałem takich aktorów jak Robert Downey Jr. czy Charlie Sheen. Nieoczekiwanie jednym z największych hitów stał się Atak rekinów będący pierwszym z serii animal attacków, które przez pewien czas były znakiem rozpoznawczym wytwórni. Film Boba Misiorowskiego i jego kontynuacje jak i Krokodyl zabójca Tobe Hoopera, Pająki i w końcu Ośmiornica, to obrazy bardzo dobrze znane polskiemu widzowi dzięki ich wielokrotnym emisjom w telewizji naziemnej. Nastąpił taki czas, że Nu Image postanowiło pójść za ciosem i wyprodukować kilka filmów podchodzących pod inne podgatunki horroru. Pierwszym z nich był SKELETON MAN, który można określić jako supernaturalny slasher z upiorną zjawą mordującą wszystkich w zasięgu jej wzroku.


   I wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że film Johnny Martina to zlepek coraz to głupszych pomysłów wspartych tragiczną realizacją, która raz po raz udowadnia jak złego wyboru dokonali producenci  powierzając reżyserię tego dziełka niedoświadczonemu w tej materii kaskaderowi. Już sam początek filmu nie zwiastuje niczego dobrego. Obserwujemy bowiem dwójkę archeologów, których pracę przerywa tytułowa zjawa przebijając się do ich pracowni przez sufit. Skąd się tam wzięła? Tego nigdy się nie dowiemy, choć można przypuszczać że została niechcący sprowadzona na ten świat przez owych naukowców, którym zechciało się bezcześcić indiański cmentarz. Jedno jest pewne. Od tego momentu zaczyna się totalna rzeź, a liczbę ofiar można liczyć w dziesiątkach. Szkieletor (tak nazwijmy naszego antagonistę) nie oszczędza nikogo obcinając kolejnym postaciom kończyny i głowy, przebijając ich ciała włócznią, czy strzelając do nich z łuku. Można by pomyśleć, że dzięki temu zobaczymy na ekranie dużo soczystego gore, co powinno zadowolić zwolenników tryskającej w ekran czerwonej farby. Nic bardziej mylnego. Sceny śmierci są zrealizowane zupełnie bez polotu i mimo że licznik ofiar dobija niemal czterdziestki, to zdecydowanie wolałbym obejrzeć kilkakrotnie mniej mordów, ale w lepszym wykonaniu. A co najważniejsze, zbrodnicza działalność Szkieletora nie wsparta dobrym wykonaniem scen gore zaczyna dość szybko śmiertelnie nudzić. Istnym kuriozum jest tu jedna ze scen śmierci, w której zamiast zakrwawionej ofiary widzimy końskie kopyta.


   Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Szkieletor porusza się na koniu, który niczym bazyliszek zmienia swą maść kilka razy w ciągu trwania filmu. Może nasz antybohater jest posiadaczem dwóch koni, ale tego nam nie wyjaśniono tak jak i tego, kto mu uszył 400 lat temu poliestrowy płaszczyk. Inną zagadką jest portal, z którego wyskakuje objawiając się zdumionym jego widokiem żołnierzom. Gdy sytuacja wydaje się niebezpieczna Szkieletor wskakuje do portalu z powrotem wyskakując z niego w innym miejscu, np. za plecami jeszcze bardziej zaskoczonych wojaków. Ci strzelają do zjawy z wszystkiego, co mają pod ręką choć już po kilkunastu seriach widać, że pociski nie robią jej krzywdy. Popełniają też masę poważnych błędów taktycznych, wśród których jest oddalanie się od reszty ekipy, której skład w połowie zasilają piękne panie. W ten sposób jeden z żołdaków trafia nawet na jakiś parking i wsiada do opuszczonej przez kierowcę cysterny (dlaczego i po co?) i rusza hen przed siebie. Czyżby dostał pietra i chciał zdezerterować? Daleko jednak nie ujedzie, bo na środku drogi zjawia się Szkieletor (tym razem bez konia) i doprowadza do wypadku, którego zwieńczeniem jest eksplozja cysterny.


   Zaraz, zaraz... przewożący ją pojazd w jednym ujęciu staje również w płomieniach i oddziela się od ładunku powoli poruszając się ku lewej stronie kadru, a już w drugim ujęciu stoi nieruchomo z nienaruszoną przez ogień karoserią. I w następnym kadrze znów płonie, a w kolejnym ponownie połyskuje nowością. Czary jakieś? Nie! To po prostu coś czego nie cierpię - wykorzystywanie co ciekawszych ujęć z jakichś starszych produkcji i wmontowywanie ich do nowej fabuły, by móc ich użyć w atrakcyjnym zwiastunie. Czasem stosowanie takich zabiegów jest niezauważalne, ale tutaj zostało to tak tragicznie zmontowane z nowym materiałem, że aż razi to po oczach. Mamy tu np. sceny ze śmigłowcem, który porusza się nad polnymi terenami podczas gdy reszta akcji ma miejsce w może niezbyt gęstym, ale jednak lesie! Ogólnie całą pracę montażystki i operatora można nazwać tragiczną, gdyż kolejne ujęcia w ogóle nie przystają do siebie, a kamera często nie pokazuje tego co powinna błądząc gdzieś po omacku albo pokazując to, co Szkieletor ma pod płaszczem. Dziwić też może to, że reżyser będący na co dzień kaskaderem, nie zadbał o dobre wykonanie scen, w których udzielają się jego koledzy po fachu. Upadki ze wzniesień wypadają po prostu przekomicznie.


   Zazwyczaj jestem łaskawy dla wielu złych filmów znajdując w nich zawsze jakiś plusik, dzięki któremu obronię je przed wystawieniem najniższej możliwej oceny. Tak jest i tym razem. Powiadam Wam, gdyby nie udział w tym diabelnie złym filmie Michaela Rookera, którego bardzo sobie cenię za talent i charyzmę, a który pewnie po dziś dzień żałuje przyjęcia roli w obrazie Johnny Martina, nie miałbym dla tej produkcji żadnej litości. Może skłamałbym mówiąc, że nic nie ma w tym filmie fajnego, bo kilka z tych kilkudziesięciu dokonanych przez Szkieletora mordów zrealizowanych jest w miarę atrakcyjnie. Nie ulega wątpliwości jednak fakt, że SKELETON MAN to dziełko niewybaczalnie słabe i nawet taka (wtedy) trzeciorzędna wytwórnia jak Nu Image powinna się za nie wstydzić.
2/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz