niedziela, 9 marca 2014

FRANKENFISH (2004)



reżyseria - Mark A.Z. Dippé
scenariusz - Simon Barrett, Scott Clevenger
obsada - Tory Kittles, K.D. Aubert, China Chow, Matthew Rauch, Donna Biscoe, Tomas Arana, Mark Boone Junior, Reggie Lee, Noelle Evans, Richard Edson, Muse Watson, Raoul Trujillo
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 9 października 2004
polska premiera - 11 maja 2005 (dvd)
źródło - dvd (Imperial, PL)

   Na bagnach Iluzjany zostaje znalezione zmasakrowane ciało wędkarza. Do rozwiązania sprawy zostaje wyznaczony lekarz sądowy Sam Rivers. Wraz z biolog Mary Callahan, wyrusza w głąb bagnistych terenów, by rozwiązać zagadkę. Tam oboje trafiają do położonego na wodzie małego osiedla mieszkaniowego, które zamieszkiwane jest przez rodzinę i przyjaciół ofiary. Wkrótce na ich oczach zostaje pożarty jeden z mieszkańców zatoczki. Za atak odpowiedzialny jest olbrzymi, zmutowany genetycznie wężogłów, który rozsmakowany w ludzkim mięsie zaczyna coraz śmielej sobie poczynać, by tylko nasycić swój niepohamowany apetyt. Czy Samowi uda się powstrzymać mutanta nim ten wyczerpie swe źródło pożywienia?


   Fabuła filmu Mark A.Z. Dippé, twórcy Spawna, jednej z najgorszych ekranizacji komiksu w historii kina, nie poraża oryginalnością. Ot, grupka bohaterów próbuje za wszelką cenę nie stać się pokarmem dla rybek, w czym pomóc może zabicie mutanta lub ucieczka gdzie pieprz rośnie. Problem w tym, że ta druga opcja raczej nie wchodzi w grę, bo wężogłów atakuje wszystko, co się rusza, to też przeprawa przez rzekę łodzią wcale nie jest najlepszym rozwiązaniem. Pozostaje więc pierwsza opcja, ale gdy już wydaje się, że bezpieczeństwo minęło po tym jak jeden z protagonistów zabija rybę i pożera jej serce (!), pojawia się nagle drugi niemniej głodny i bardziej rozwścieczony egzemplarz, który uszkadza mieszkalne łodzie. Znajdująca się na nich garstka pozostałych przy życiu bohaterów musi więc jeszcze bardziej wytężyć swe umysły, bo czas nagli i z minuty na minuty stają się oni coraz łatwiejszym celem dla mięsożernej ryby. Ratunkiem na pewno nie będzie pojawienie się grupy myśliwych z miejscowym bogaczem na czele, na którego zlecenie zmutowane ryby zostały sprowadzone aż z Chin, a które jakimś sposobem wydostały się na wolność.


   Schematyczność fabuły skutecznie ubarwiają jej elementy składowe. Bardzo dobrze wykorzystano bowiem kilka patentów na to, by uprzykrzyć życie bohaterom filmu. Ci nie mogą się czuć bezpieczni zarówno w wodzie, co jest dość oczywiste, jak i na lądzie, gdyż wężogłowy słyną z tego, że niestraszne im wyjście na suchą powierzchnię. Kluczową sceną jest ta, w której frankenryba przebija się przez ścianę łodzi próbując dopaść zaskoczoną tym faktem niewiastę. Jedynym ratunkiem wydaje się  być wejście na dach, ale i tam nie jest bezpiecznie, gdy uszkodzona łódź zaczyna nabierać wody i pomału opada na dno rzeki. No i w końcu zjawiają się myśliwi, którym bardziej niż na niesieniu pomocy ocalałym zależy na złapaniu żywcem morderczego mutanta. Atrakcji jest tu więc nawet sporo, ale niestety nie przekłada się to na wysoki poziom napięcia, choć okazji ku temu jest całkiem sporo. Nie wiem co zawiniło: słabe budowanie scen grozy, czy muzyka jakby żywcem wyjęta z jakiegoś usypiającego westernu. Faktem jest, że nawet kiedy pojawia się scena, w której napięcie zaczyna ładnie się podnosić, to jakoś tak szybko kończy się ona szybką śmiercią ofiary lub odwrotem zranionej ryby. Istotną rzeczą jest też nieprzenikniona nuda, która towarzyszy nam w pierwszej połowie seansu już od samego prologu. Trzeba naprawdę uzbroić się w cierpliwość, by przetrwać do drugiej, zdecydowanie atrakcyjniejszej połowy filmu.


   I powiem Wam, że naprawdę warto. Po pierwsze wężogłów pokazuje się w pełnej krasie i choć jego wygląd nie należy do rewelacyjnych, to jest on jednym z lepiej zrobionych monstrów zasilających bestiarium ramówki kanału zwanego kiedyś Sci-Fi Channel. Przy tworzeniu śmiertelnie zabójczej ryby nie ograniczono się w tym przypadku tylko do efektów CGI posiłkując się również animatroniką, co jest rzeczą coraz rzadziej spotykaną w tym gatunku kina. Twórcy przy tym nie wstydzą się swego dzieła i nie chowają go przed wścibskim wzrokiem widza. Jest tu naprawdę sporo scen, w których możemy dokładnie się przyjrzeć wężogłowowi. Do tego dochodzi też duża liczba scen gore i to całkiem dobrze wykonanych. Ofiar jest tu niemało i niemal każda z nich ginie w całkiem inny sposób, nawet jeśli kończy swój żywot w szczękach ryby. Ta pozbawia kogoś głowy, innemu pechowcowi odgryza dolną część ciała, a jeszcze innego delikwenta pacnięciem ogona wrzuca na uruchomiony silnik motorówki. Do tego dochodzi scena rodem z którejś części Oszukać przeznaczenie, w której rozgrzana strzelba oddaje strzał zabijając jedną z kluczowych postaci. Wisienką na torcie jest tu efektowny finał i sposób w jaki zostaje zabita ryba. To się naprawdę może podobać, choć znowu uważam, że troszkę zbyt szybko bohaterowie rozprawiają się z wężogłowem. Na osłodę mamy, co raczej nie powinno nikogo zaskoczyć, epilog będący furtką do powstania ewentualnego sequela.


   Ten nie powstał, choć FRANKENFISH jest powszechnie uważany za jedną z lepszych produkcji kanału Sci-Fi Channel. Ja jestem troszkę rozczarowany. Efekty jak i sceny śmierci są tu zdecydowanie lepsze od tego do czego przywykliśmy oglądając inne telewizyjne monster movies, ale zabrakło mi tu wspomnianego napięcia, które być może byłoby większe, gdyby pokuszono się o sympatyczniejszych bohaterów i inny zestaw aktorów. Grający Sama Tory Kittles jest całkiem bezbarwny tak jak i skądinąd interesująca pod względem urody K.D. Aubert, a to na nich skupiona jest większa część akcji filmu. Małym ratunkiem jest drugi plan, który zasilają aktorzy charakterystyczni. Tomas 'zabić Whitney Houston' Arana, znany z Koszmarów któregoś tam lata Muse Watson i Raoul Trujillo tworzą całkiem interesujące postaci, nawet jeśli te pojawiają się w filmie na chwilkę, by zaraz być zjedzonymi przez rybę mutanta. Z innych istotnych wad wymienić mogę jeszcze często nielogiczne (a jakże!) zachowanie bohaterów, co jest dość powszechną rzeczą w horrorach nie tylko tej klasy, a w tym przypadku przybiera niemal kosmiczny wymiar.


   Na seans obrazu Marka A.Z. Dippé zapraszam przede wszystkim entuzjastów wszelkich monster movies i animal attack, choć i przypadkowy widz może tu znaleźć coś dla siebie. Akcja po niemrawej pierwszej połowie filmu nabiera szybko tempa, trup ściele się gęsto, krew tryska na lewo i prawo, a i nawet troszkę golizny się pojawia. Mam nadzieję, że moje krytyczne uwagi nie zniechęcą Was do sięgnięcia po tę telewizyjną produkcję, która moim zdaniem zasługuje na trochę więcej uwagi.
5/10

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz