niedziela, 5 października 2014

HIPOTERMIA / HYPOTHERMIA (2012)



reżyseria - James Felix McKenney
scenariusz - James Felix McKenney
obsada - Michael Rooker, Blanche Baker, Benjamin Forster, Amy Chang, Don Wood, Greg Finley, Larry Fesseden, Asa Liebmann
kraj produkcji - USA
światowa premiera - 2 października 2012
premiera w Polsce - 23 września 2014 (tv)
źródło - tv (Sci-Fi Universal)

   Każdej zimy rodzina Pelletierów wybiera się do położonej nad jeziorem chatki, by spędzić wspólnie czas i odpocząć od zgiełku wielkiego miasta. Gdy pewnego dnia Ray, Helen i ich syn David z narzeczoną Giną wybierają się jak zwykle na środek zamarzniętego jeziora w celu złapania czegoś na obiad, nad jezioro przybywa dwójka hałaśliwych mężczyzn. Steve Cote z synem bardzo chcą się zaprzyjaźnić z Rayem i jego rodziną, ale starszy Cote początkowo odstręcza ich swoim bezczelnym zachowaniem i przechwalaniem się nowoczesnym sprzętem do łowienia, który powoduje dużo hałasu i odstrasza ryby. Wkrótce wszyscy orientują się, że pod lodem żyje jakieś bardzo szybkie stworzenie. Po tym jak atakuje ono syna Cote'a obie rodziny muszą zapomnieć o niesnaskach i wspólnie walczyć o przetrwanie.


   James Felix McKenney jest niezależnym amerykańskim twórcą horrorów, którego nazwisko w Polsce praktycznie nie jest znane a i w ojczystym kraju nie może poszczycić się jakimiś większymi osiągnięciami. Dopiero jego najnowszy film, który zresztą aż dwa lata czekał na jakąkolwiek dystrybucję, osiągnął jako taką popularność wśród miłośników gatunku i jest pierwszym, który doczekał się premiery w naszym kraju. Co prawda w telewizji, ale zawsze. Dlaczego akurat HIPOTERMIA okazała się być najbardziej znanym dziełem pana McKenneya? Myślę, że przyczyną tego jest zimowa sceneria i uczynienie antagonistą prehistorycznego drapieżnika. Takie połączenie zawsze wiąże się z nadzieją, że poczujemy choć odrobinę z klimatu jaki towarzyszył nam przy niedoścignionym klasyku Johna Carpentera. I owszem, reżyser stara się jak może, by przytrzymać widza przy ekranie, ale to co zaserwował w ostatnich piętnastu minutach swego filmu może rozwścieczyć nawet najbardziej pobłażliwego widza. Co więc poszło nie tak?


   Zaczyna się całkiem dobrze. Poznajemy czwórkę bohaterów, którzy sprawiają sympatyczne wrażenie,  włącznie z głową rodziny Palletierów Rayem, na pierwszy rzut oka dość oschłym mężczyzną, osobą przywiązującą sporą uwagę dla wartości rodzinnych i tradycji. Z tym wiąże się problem jego syna, który wraz z narzeczoną ma zamiar wyjechać do Ugandy nieść pomoc potrzebującym, co kłóci się z letnimi planami Raya chcącego ponownie zebrać całą rodzinę w chatce nad jeziorem. To też widz z niekłamanym szacunkiem odbierze jego reakcję na słowa Davida uznając go za równego chłopa, który rozumie to, że nie jest w stanie całe życie kontrolować swego syna i że właśnie nadszedł ten smutny moment kiedy ten niestety opuści rodzinne gniazdo. HIPOTERMIA mimo, że zaczyna się właśnie od tego rodzaju scen, nieubłaganie podąża w stronę horroru. Wraz z przybyciem nad jeziorem Steve'a i Steve'a Jr.a dość senna atmosfera ustępuje miejsca konfliktowi pomiędzy rodzinnym ciepełkiem a głośnym i nowobogackim stylem życia, którym tak chełpi się Steve senior. Wprowadza to trochę dynamiki do relacji między postaciami, bo też Steve jest osobą bezczelną, zarozumiałą, ale też na swój sposób zabawną. Do tego jest to typ zdobywcy, który nie odpuszcza łatwo, mając zamiar zdobyć wędkarskie trofeum za jakie uważa przepływającą z ogromną prędkością pod taflą lodu rybę. Do jakiej zguby doprowadzi go jego upór okaże się z nastaniem zmroku, kiedy coś z głębin zaatakuje Steve'a juniora.

 
   Moment ten poprzedza zawarty między dwoma ojcami sojusz, w wyniku którego obie rodziny lądują w przyczepie Steve'a, która stanie się jedynym bezpiecznym (do pewnego czasu) schronieniem przed prehistoryczną bestią. Ta dotkliwie rani juniora w rękę, co oprócz fizycznego cierpienia powoduje u niego coś w rodzaju otumanienia. Helen dochodzi do wniosku, że rana zainfekowana jest jadem, który wprowadza ofiarę w stan odrętwienia ułatwiającego monstrum jej zabicie. W wyniku zamieszania zgromadzeni w przyczepie nie zauważają jak junior wychodzi na zewnątrz wprost w szpony potwora, co powoduje lawinę zdarzeń, w wyniku których kolejne osoby tracą życie w nierównej walce z drapieżnikiem. I przyznam, że do pewnego momentu ogląda się tę historię całkiem dobrze. Co prawda rozwija się ona trochę ospale, ale czuć tu umiejętność budowania napięcia, które rośnie wraz z każdym przemknięciem bestii pod taflą lodu. Wiemy, że jest tylko kwestią czasu kiedy wyjdzie ona na powierzchnię i że będzie miało to poważne konsekwencje dla naszych bohaterów, których już w międzyczasie zdążyliśmy polubić. No i tutaj twórcy, a raczej reżyser, scenarzysta i producent w jednej osobie strzelił sobie w stopę.


   Ja naprawdę się cieszę, kiedy miast CGI autorzy współczesnych horrorów decydują się na efekty praktyczne. Nie ma bowiem nic gorszego, niż podziwianie w nienaśladujących przecież rzeczywistości produkcjach jeszcze bardziej odrealnionych komputerowych tworów, które nijak komponują się z resztą filmu, a brak ich obecności na planie jest aż nadto widoczny (Diabeł tasmański i inne produkcje stacji SyFy). W przypadku HIPOTERMII zdecydowano się na stary poczciwy kostium i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie jego wygląd, w który włożono minimum wysiłku. Filmowy potwór wygląda jak zbiegły z psychiatryka nurek i jedyne co może się w nim podobać to cztery (!) rzędy śnieżnobiałych zębów i żabie oczy. Niestety każde ujęcie, w którym się porusza nie daje nawet złudzenia, że oto mamy do czynienia z prawdziwą bestią. Choćbym nie wiem jak przymrużał oczy, cały czas widziałem kolesia w gumowym kostiumie. To, co uchodziło płazem w produkcjach od stareńkiego Potwora z Czarnej Laguny począwszy do wielu kiczowatych filmów klasy B powstałych w latach 80-tych skończywszy, nie ma racji bytu w drugiej dekadzie XXI-ego wieku. Przynajmniej w takim kształcie jak ma to miejsce w obrazie McKenneya. 
 

   Szkoda, naprawdę szkoda mi tego filmu, na którego od jakiegoś czasu ostrzyłem sobie (tylko) dwa rzędy zębów. Mógł powstać naprawdę przyzwoity monster movie. Mamy tu przecież fajny zimowy klimat, powoli acz sukcesywnie podnoszące się napięcie, jest tu też kilka zgrabnie zrobionych scen gore i w dodatku jak na taką niskobudżetówkę nie straszy się nas drewnianym aktorstwem. W głównej roli występuje tu przecież bardzo niedoceniany charyzmatyczny Michael Rooker, który nawet w tak mało prestiżowej produkcji potrafi zagrać rolę bez wrażenia, że zrobił to na odwal się. Pochwalić należy też Dona Wooda, który wystąpił w roli drugiego ojca i z wydawałoby się trochę odpychającej postaci uczynił taką, za którą też trzyma się mocno kciuki pomimo tego, że wiadomo jak takie postaci zazwyczaj kończą. No i właśnie jeśli o końcu mowa, to do kompletnie spartaczonej pracy nad wyglądem potwora dochodzi jeszcze fatalnie rozegrany finał. To nie tak miało się skończyć! Jestem zły, bardzo zły i jeśli chcecie też być źli to poświęćcie te 70 minut na dziełko zwane HIPOTERMIA. A jeśli chcecie ulżyć swemu cierpieniu, to spójrzcie na zdjęcie pod zwiastunem i zastanówcie się, czy zdołacie to przełknąć.

4/10




  

2 komentarze:

  1. O_O - Moja mina gdy zobaczyłam "to coś" pod trailerem. Gdzieś ten tytuł przemknął mi na jakieś stronie internetowej, ale nie przepadam za filmami z potworami, choć ten wypada jak widzę średniawo. Może kiedyś zobaczę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie ten nieszczęsny potworek pewnie bym Cię zachęcał, a tak - na własną odpowiedzialność!

      Usuń